Nie pomylę się bardzo jak powiem, że majówka to bardzo wyczekiwany okres w życiu każdego (młodego i starszego) człowieka. Już w styczniu sprawdzamy jak to w tym roku wypada i ile wolnych dni uda nam się wyszarpać. Około marca robimy plany już nieco poważniejsze, chociaż znam i takich, którzy spotykają się co najmniej raz w miesiącu już od Nowego Roku i przy suto zakrapianym stole układają plan co będą robić w weekend majowy. Natomiast tydzień przed tak długo wyczekiwanym okresem, sprawdzając pogodę na nadchodzące dni aż chce się zakrzyknąć na całe gardło “k^$(*%, znowu będzie padać!” Bo co roku nieodmiennie, w długi majowy weekend pada. Żeby pokazać, że nie rzucam słów na wiatr, wyjrzyjcie za okno.
Ja w tym roku przechytrzyłam pogodę i zaplanowałam sobie odpoczynek pod znakiem książek. Nie jestem zależna od pogody, bo i w deszczu i burzach czytać można. Na tapecie “Udręka i ekstaza” autorstwa Irvinga Stone’a, o której na pewno jeszcze napiszę. Dziś chciałam skupić się bardziej na innej książce,którą skończyłam czytać kilka dni temu. Jest to “Niewidzialny most” Julie Orringer.
Wydawnictwo Czarna Owca wydało tzw. “Szmaragdową serię”, którą opisuje jako “dzieje rodzin w trudnych czasach. Perypetie miłosne i dramaty historii splatają się, tworząc fascynujące wielowątkowe opowieści”. Głównym bohaterem książki jest Andras Levi, którego marzeniem jest skończyć studia w Paryżu i zostać architektem. Splot wielu przypadków i jego niewyobrażalny życiowy fart powodują, że udaje mu się dostać na te studia, jeden z najlepszych wykładowców tamtejszej szkoły zostaje jego przyjacielem, przez przypadek odwiedza w domu kobietę, w której się zakochuje, a która okazuje się być ciotką kolegi, którego również poznał przez przypadek , i który pomógł mu pierwszego dnia po przybyciu do Paryża. Później jest już tylko lepiej. Przez przypadek trafia do obozu pracy przymusowej, w którym wysokiej rangi oficer ratuje go od śmierci, po drodze jeszcze innych kilka osób ratuje go od śmierci, gubi jednego brata, znajduje drugiego, fartem wraca do domu, a na koniec przez przypadek (!!) odnajduje swoją rodzinę w Budapeszcie. Generalnie to facet jakby zagrał w totka, wygrałby kumulację na dobrych parę milionów.
Perypetii miłosnych i dramatów historii co niemiara, wszystkie jednak miałam wrażenie, grubymi nićmi szyte. Książka, która miała mnie odstresować, zaczęła mnie denerwować. Bo ileż można!
Teraz plusy: autorka wplotła wątki historyczne, przez co możemy dowiedzieć się kilku faktów na temat życia węgierskich Żydów podczas II Wojny Światowej.
Słowem podsumowania: Polecam, bo książki czytać trzeba, ale fajerwerków to bym się nie spodziewała.
Ps. Zdjęcia robione podczas świąt Wielkanocnych, dlatego taka piękna pogoda w tle. Fotografem była oczywiście Edytka, wszelkie prawa zastrzeżone, ale możecie wejść po więcej na http://homebywordsmylove.wordpress.com