(Przygotujcie się, to będzie baardzo długa notka!!)
I znów zbliża się wielkimi krokami pora roku, która doprowadza mnie do szału. Nie, to nawet nie szał. To trwała apatia i brak sił. Jesień wysysa ze mnie wszelkie siły witalne. No bo pomyślcie. Zbliżają się 3 miesiące trwałej ciemności, bez słońca ale za to z deszczem i ciągłym, przejmującym zimnem i wilgocią. Liście zamiast pięknie zielenić się na gałęziach, leżą i gniją pod drzewami. Okropność. Dlatego też korzystam jak mogę z ostatnich słonecznych dni. Ostatnio na przykład wybrałam się na spacer po Krakowie. Szłam sobie i szłam, i nagle… Ocknęłam się przy kasie mojej ulubionej księgarni na Grodzkiej. Do pełni szczęścia brakowało tylko kawy w mojej ulubionej księgarnio kawiarni na Kanoniczej, gdzie niezwłocznie się udałam.
W Taniej Książce znalazłam… tak, tak książki. Autorstwa Magdaleny Samozwaniec, którą wielbię od czasu przeczytania “Marii i Magdaleny”. Jeśli jeszcze nie czytaliście jej dzieł, to gdzieś w swoim życiu popełniliście jakiś błąd, który niezwłocznie należy naprawić!
Pierwszy raz o Magdalenie Samozwaniec usłyszałam od mojej bardzo dobrej znajomej, która stwierdziła, że ta książka zmieniła jej życie. Zapytacie “jak i dlaczego?” ? Ja też zapytałam. Odpowiedziała tylko: “Nie wiem, ale zmieniła!” I moje też zmieniła. I też nie wiem dlaczego.
Najsampierw opowiem Wam trochę o samej Magdalenie Samozwaniec. O sobie napisała:
Historię mojej rodziny zna chyba każdy, kto lubi obrazy z końmi, poezję mojej siostry poetki i moje książki satyryczne.
Jej ojcem był bowiem słynny portrecista Wojciech Kossak ( który musiał przyjmować każde zlecenie, żeby opłacić każdą zachciankę swoich córek. Było ich wiele, bo obie były próżne i nieco lekkomyślne). Na wielu jego portretach i obrazach pojawia się motyw konia. Starszą siostrą była natomiast Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (zwana przez wszystkich Lilką), z którą Magdalena była bardzo zżyta. Razem przez całe życie tworzyły wielce emocjonalny duet. Nie mogły po prostu bez siebie żyć. Rodzina Kossaków pochodziła z Krakowa. Mieszkali w Kossakówce – niegdyś pięknym domostwie, dziś niestety ruiną (nad czym ubolewam). Mieli też posiadłości w Zakopanem, Warszawie a także w Juracie (dom teraz stał się kawiarnią. Z niesamowitym klimatem i pysznymi ciastami!).
Jej najbardziej znaną książką jest autobiografia “Maria i Magdalena”, w której opisuje anegdoty i barwne szczegóły swojego życia rodzinnego. Robi to w sposób niesamowicie zabawny. Opisuje też przedwojenny Kraków, swoje liczne podróże, oraz życie artystycznej bohemy tamtych czasów. Tej książki nie da się opisać w kilku słowach. Trzeba po nią sięgnąć i przeczytać.
Na zdjęciu umieszczonym powyżej możecie zauważyć dwie książki: “Z pamiętnika niemłodej już mężatki”, wydanej jako “nieznane zapiski odnalezione przypadkiem po kilkudziesięciu latach od jej śmierci”, oraz “Z pamiętnika młodej mężatki” . W przedmowie tej drugiej wyczytałam bardzo zabawną anegdotkę opisującą trochę charakter obu sióstr. Otóż istnieje legenda, którą potwierdza sama autorka w “Marii i Magdalenie”, ze “Kartki…” zostały napisane w jedną noc, przy czynnym udziale Lilki. Kossakówny jak już wspominałam, bardzo lubiły wydawać pieniądze, czasem nawet więcej niż miały w swoich portfelikach. Pewnego dnia zostały więc zupełnie bez grosza (swoją drogą, znacie to uczucie, kiedy im bardziej szukacie pieniędzy w portfelu tym bardziej ich tam nie ma? Ja tak, z autopsji). I gdy panny już prawie zaczynały godzić się ze śmiercią głodową, zadzwonił wydawca Madzi i polecił jej napisanie satyry dotyczącej tego, co dzieje się na ulicach Warszawy (a działo się dużo, był to bowiem maj roku 1926). Punkt dziewiąta następnego dnia, tekst miał być gotowy i oddany do rąk kuriera. Węsząc szybki zastrzyk gotówki, siostry zabrały się do pracy. Madzia pisała, a Lilka zajęła się przekabaceniem kelnera, i donoszeniem kawy i koniaku. Książeczka powstawała całą noc, a kiedy już powstała, stała się bestsellerem, jakby to powiedziano w dzisiejszych czasach.
“Z pamiętnika niemłodej już mężatki” jeszcze czeka na mojej Półce Ksiąg Nieprzeczytanych, więc nie marnując więcej mojego i Waszego czasu, oddam się lekturze. A zanim zacznę, przytoczę jeszcze jeden fragment wyciągnięty z “Marii i Magdaleny”, z którym utożsamiam się całym swoim małym serduszkiem, a który pierwotnie opisywał Wojciecha Kossaka:
Czytywał zresztą wciąż: przy śniadaniu, obiedzie, kolacji, w pociągu, przy gościach, a także wówczas, kiedy Maniusia zanadto zaczynała ględzić.
W historii sióstr z Kossakówki można się prawdziwie zatracić. O czym świadczy nałogowe sięganie po kolejne pozycje ich autorstwa. Prześmieszne, brutalnie prawdziwe, totalnie ponadczasowe a przy tym absolutnie urocze. No i ta niezwykła przyjaźń i miłość między nimi, przeważająca nawet nad uczuciami do mężczyzn 🙂 Ja również gorąco polecam lekturę!